sobota, 5 marca 2016

NAPLAVKA !!!!!

Wielokrotnie już wspominałam, że zawsze w soboty wędrujemy na tzw. NAPLAVKĘ i delektujemy się pysznym jedzeniem i wyrobami od bardziej lub mniej lokalnych farmerów.
Nie inaczej było dzisiaj, bo to stało się już Naszą tradycją.
Co tydzień od rana zbieramy się, żeby odwiedzić to miejsce- kupić świeże kwiaty, warzywa i owoce. 
W międzyczasie co jakiś czas gdzieś przystaniemy i kupimy sobie coś pysznego do zjedzenia. 
A dzisiaj nie powiem- było tego sporo :)

Zanim jednak wyruszyliśmy w miasto spotkała mnie miła niespodzianka, bo moja dziewczynka jak to w weekend-chce się wykazać i zawsze robi Nam śniadanko. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale stara się zawsze. Nie inaczej było dzisiaj :)
A do śniadania dostałam nawet "drinka"- wodę z syropem i świeżymi truskawkami.
Co do kanapek to mogłabym mieć małe zastrzeżenia, ale jak się ją złożyło w jedną to było ok ;)





Po tak smacznym i pożywnym śniadaniu czas na dopieszczenie swojego podniebienia ;)
Iga jak zwykle zaczęła od drugiej, bardziej słodkiej strony- borówkowym kołaczem



Potem tradycyjnie odwiedziliśmy "piernikowych panów":






Potem tradycyjnie poszliśmy na soczek ( 100% oczywiście).
Tym razem Iga wybrała z granatem, ale do wyboru zawsze jest jeszcze przynajmniej 5 innych.


Zaraz za soczkami znajdowały się stoiska z pysznym serem i świeżymi sałatami na wagę


Dalej były haluszki, pieczone ziemniaki i gulasz/potrawka- gdzie ogromne drewniane warzechy ( łopaty jak to Iga mówi) zawsze rozśmieszają Igę.



  Później oliwki, oliwa z oliwek, migdały i inne dobroci :)



Następnie przeszliśmy na jedno z ulubionych miejsc Igi- do Pani, która ma ulubione przez Igę pierogi.
Oczywiście nie przypominają one w niczym Naszych pierogów ( kiedyś już o tym wspominałam).
Ciasto jest podobne do pączków i ma dwa nadzienia do wyboru- albo twaróg albo mięsko. Iga jak to mięsożerca wybrała mięsny. Ja już dawno zbierałam się, żeby kupić sobie kalmary i dzisiaj właśnie nadszedł ten czas. Powiem szczerze, że Iga miała długo opory, żeby spróbować, ale jak widziała, że został mi już tylko jeden to podleciała i po prostu ją zjadła :)
Jak się można było spodziewać- smakowało bardzo!
Nasza ulubiona Pani ma jeszcze mnóstwo innych dobrych rzeczy- m.in, burek, babeczki kukurydziane, krewetki, ale zawsze staramy się zapoznać z nowymi smakami ;)
Niestety zdjęć nie było czasu zrobić, bo ludzi jest tam zawsze tak dużo, miejsca tak mało a jeszcze dziecko i wózek- po prostu czasami nie idzie.
A następne w kolejce będą takie kiełbaski:


Przechadzając się dalej natrafiliśmy na miejsce gdzie sprzedawany jest świeżo wyciskany, a raczej świeżo tłoczony sok jabłkowy. Natomiast jeszcze nigdy nie widzieliśmy jak to wszystko wygląda.
A wygląda to tak, że jabłka zostają wsypywane górą , przerobione zostają na grudkowatą masę i układane w tych drewnianych "pojemnikach. Tak układa się kilka warstw i potem spuszcza tłok, który swoim naciskiem wyciska świeży soczek.
Widowisko dla dziecka ( i nie tylko)- bezcenne.


 Po naplavce poszliśmy się przejść kawałek wzdłuż rzeki, odwiedziliśmy "Tańczący Dom", popatrzyliśmy na Nasze piękne miasto i wyruszyliśmy na obiad.
A obiad był nie byle jaki, bo prawdziwe pielmienie :)
I choć znowu nie mam zdjęć, to mogę powiedzieć, że był to mój pierwszy i na pewno nie ostatni raz kiedy jadłam to pyszne danie. Z odrobiną śmietany, listeczkiem pietruszki.. 
Prostota sama w sobie, która podbiła moje serce.
Zresztą nie tylko moje, bo i Iga zjadła kilka i mówiła, że pyszne!

Jak wiadomo- zawsze, gdzie tylko jesteśmy kelner Nas pyta:
- co podać do picia?
Czechy są znane głównie z piwa, więc i ja nie mogłam się oprzeć. Bo co można zamówić w restauracji, która ma swój mały browar. Ja nie wiedząc na co się zdecydować wybrałam řezané piwo ( czyt. cięte bądź rżnięte ;). A wyglądało to tak:


O smaku nie wspomnę- to musielibyście spróbować sami ;)

---------------------------------------------------------------------------------------

Nie wiem czy ostatnio widzieliście bądź przynajmniej słyszeliście, ale w Czechach a w zasadzie w całej Europie ( to na pewno) króluje w tej chwili  zdjęcie trdelnika z lodami.
Co to trdelnik już pisałam, ale to, ze ktoś wymyślił go w takiej formie to istna bajka!!
Zwykle jest tak, że trdelnik to po prostu ciasto nawijane na walec i kręcąc się jest pieczone.
Na koniec posypuje się je mieszanką cukru waniliowego zmieszanego z orzeszkami i cynamonem. 
Jednak trdelnik- komin to trochę inna bajka.
Pieczony jest w formie rożka i napełniany:
- lodami
-truskawkami i bita śmietaną
- strudlem, czyli mieszanką pieczonych jabłek i orzechów
Co się tyczy pierwszych dwóch jest jeszcze dodatkowo w środku wysmarowany czekoladą :)
Mnie zaskoczyło natomiast to, że zrobili go jeszcze w wersji słonej, na którą przyjdzie kolej następnym razem:
- pizza
- z szynką, rucolą, pomidorem i innymi warzywami

Jak to zwykle bywa z nowościami ( i to w dodatku takimi) kolejka, żeby się dostać i coś kupić była dłuuga.
My staliśmy ok. 20 minut. Ale powiem jedno- warto było!
Co prawda słyszeliśmy, że cena za to jest zbyt wygórowana, bo zwykły trdelnik kosztuje 50-60 kc ( w zależności w którym miejscu Pragi jesteście) to za taki deserek musicie zapłacić od 110-120 kc.
My postanowiliśmy zaryzykować i kupić dwa: strudel i z lodami.
Nie zawiedliśmy się- było boskie!! I jak osobiście kocham lody to chyba strudel bardziej przypadł mi do gustu :)




I tak mniej więcej wyglądał Nasz dzisiejszy dzień: jedliśmy i spacerowaliśmy, spacerowaliśmy i jedliśmy.
I było bosko !!!

Jeszcze tylko Wam pokażę jak wyglądała moja wczorajsza obiado- kolacja:


Byłam z moimi pięknymi babeczkami w Czekoladowni na małe słodkie co nie co, ale, że na głodny żołądek nie powinno się jeść słodkiego tak od razu a ja byłam tylko o soczku to zamówiłam sobie bruschette proscutto. Och.. chyba podobne będę sobie robiła w domu :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz