NAPLAVKA STREET FOOD
I
POLIVKOVANI NA NAPLAVCE
Ten kto śledzi Naszego facebooka wie, że jakiś czas temu byliśmy na Naplavce v Pradze na imprezie zwanej Polivkovani, czyli ( nie wiem jak dokładnie miałoby to brzmieć)- zupowanie ;), bo polevka to właśnie zupa.
Impreza- jak sama nazwa wskazuje miała na celu pokazanie jak największej ilości zup nie tylko z Czech, ale z całego świata.
Było wiele znanych i nieznanych zup, niestety nie wszystkie zostały przez Nas posmakowane.
Muszę jeszcze nadmienić, że Naplavki w Pradze są dwie i na każdej stronie znajduje się coś innego- na Rasinovo - Praga 2- tam co sobotę są targi i mnóstwo jedzenia i Nasz Naplavka- Horejsiho na Pradze 5, gdzie w ciągu roku odbywają się różne imprezy.
Dlatego też zdjęcia będą i z jednej i z drugiej imprezy.
Orzeszki to już Nasze stale miejsce, które musimy zawsze odwiedzić i kupić chociaż garść.
Te pyszności, które widzicie obok na zdjęciu to makronki i czekolady z Naszej ulubionej czekoladowni Choco Cafe "U cervene zidle".
Iga od zawsze była nauczona, że "musi" wszystkiego spróbować.
Specjalnie dałam słowo MUSI w cudzysłów, bo wiadomo- zmuszać jej nie będę, ale byłoby dobrze, gdyby spróbowała, żeby mieć pojęcie o czym mówi ;).
Teraz jak gdzieś chodzimy i jest jedzenie do wyboru, to Iga chodzi i sama sobie wybiera.
Zdarza się,że nie wie co bierze, ale przynajmniej jeden kęs do ust zawsze weźmie.
Jednym z takich wyborów ostatnio był pierożek samosa. Niestety był dosyć pikantny i Iga bez żalu oddała Nam połówkę, której nie dała już rady wcisnąć ;)
Pisałam Wam, że ostatnio moim objawieniem było Stromboli. Tym razem, na tym samym miejscu kupiłam nadziewaną pizzę. Nadzienie było ze szpinaku, brokuła, cebuli i szynki i było po prostu fantastyczne!
Oczywiście nie mogło zabraknąć stoiska z owocami morza (kiedyś jedliśmy od nich gulasz z ośmiornic), czeskich bułeczek, kołaczy, chlebów i innych no i pana z wielką patelnią paelli :)
Przy wejściu rozdawane jak zwykle gustowne bransoletki ;)
Te pyszności, które widzicie obok na zdjęciu to makronki i czekolady z Naszej ulubionej czekoladowni Choco Cafe "U cervene zidle".
Iga od zawsze była nauczona, że "musi" wszystkiego spróbować.
Specjalnie dałam słowo MUSI w cudzysłów, bo wiadomo- zmuszać jej nie będę, ale byłoby dobrze, gdyby spróbowała, żeby mieć pojęcie o czym mówi ;).
Teraz jak gdzieś chodzimy i jest jedzenie do wyboru, to Iga chodzi i sama sobie wybiera.
Zdarza się,że nie wie co bierze, ale przynajmniej jeden kęs do ust zawsze weźmie.
Jednym z takich wyborów ostatnio był pierożek samosa. Niestety był dosyć pikantny i Iga bez żalu oddała Nam połówkę, której nie dała już rady wcisnąć ;)
Pisałam Wam, że ostatnio moim objawieniem było Stromboli. Tym razem, na tym samym miejscu kupiłam nadziewaną pizzę. Nadzienie było ze szpinaku, brokuła, cebuli i szynki i było po prostu fantastyczne!
Oczywiście nie mogło zabraknąć stoiska z owocami morza (kiedyś jedliśmy od nich gulasz z ośmiornic), czeskich bułeczek, kołaczy, chlebów i innych no i pana z wielką patelnią paelli :)
Po Naszym małym co nie co przepłynęliśmy łódeczką na drugą stronę na zupki :)
Niestety nie mam za dużo zdjęć, bo wiecie jak to jest z zupami- łatwiej się nimi polać, a ja jestem raczej z tych co zawsze wyleją ;)
Na początek przywitał Nas taki widok- ostrygi a właściwie 3 rodzaje ostryg.
Niestety jeszcze nie dojrzałam, żeby ich spróbować ;).
Za to kupiliśmy pyszną tajską zupę rybną z mlekiem kokosowym.
U dobrego wojaka Szwejka ( a raczej u 4 wojaków co najmniej) mogliśmy spróbować grochówki.
Bardzo ciekawym pomysłem była zupa: ZRÓB TO SAM.
Do wyboru były 3 wywary: drobiowy, wołowy, warzywny. A do tego różne dodatki typu: zielona cebulka, chili, imbir, warzywa.
Jak dla mnie super pomysł, bo naprawdę, można zrobić kombinację jaka tylko Ci się podoba :)
Ja skusiłam się na zupkę o nazwie Giulietta na francuskim stoisku.
Z opisu spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż dostałam, ale koniec końców okazała się najlepsza ( dla Igi i mojego męża ;)
Giulietta okazała się bardzo mocnym warzywnym wywarem- głównie na kapuście z dodatkiem białej fasoli i szynki prosciutto.
Zupy były pyszne, ale z racji tego, że połowę znaliśmy a druga połowa była z mlekiem kokosowym zdecydowaliśmy się na inne małe co nie co coby z głodu nie paść ;)
Iga jak zwykle poszła w orient i kupiła sobie świeże sajgonki, którymi rodzice również nie pogardzili.
I tak zakończył się zeszły tydzień.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
W tym tygodniu było jeszcze bardziej jedzeniowo, bo Street Food Festival to naprawdę gruba impreza. Szczerze powiedziawszy połowę nazw już zapomniałam, więc będę tylko pisać co to jest.
Zaczęliśmy od pielmieni.
Przyznać się muszę, że pierwszy raz spróbowałam ich właśnie tutaj- z ruskiego sklepu i tam tez dowiedziałam się, że najlepiej smakują z masłem i octem. Nie powiem, żeby jakoś mnie to połączenie zachwyciło, ale jak spróbujecie to już inaczej nie będziecie chcieli jeść.
Te, które my kupiliśmy były ze śmietaną i pietruszką.
Potem skusiłam się na taco z pieczoną wieprzowinką, awokado, czerwoną cebulką, chili, chipotle. Choć porcja mała, to smak był tak boski, że pozostawał na języku jeszcze przez długo :)
W Czechach z racji tego, że nie mają dostępu do morza, nie je się zbyt dużo ryb. W zasadzie to wydaje mi się, że tutaj wszyscy się boją ryb i w zasadzie jedyne jakie znają to łosoś.
Na szczęście dzięki takim akcjom jak ta Czesi (i nie tylko) zaczynają się do nich przekonywać i coraz częściej po nie sięgać.
Na zdjęciu ( może tego nie widać) grillują się 2 piękne makrele, z boku w lodzie czekały inne ryby: łosoś ( a jakże), tuńczyk i halibut. Makrele piekły się w całości, zaś reszta ryb krojona była na kawałki a później podawana z sałatką lub w bułce jak fishburger.
Co ciekawe- firma Ma Makrela nie ma miejsca stacjonarnego, tylko tak sobie jeżdżą z miejsca na miejsce.
Następnym przystankiem był hamburger. Franz Kaiser to firma, która robi je naprawdę świetnie, ale powiem, że ten mimo, że wyglądał świetnie to jednak smakiem nie zachwycił..niestety.
Choć jagnięcina świeża to niestety niedoprawiona i to trochę zniszczyło całość. Jeżeli chodzi o połączenie rukoli, sera i sosu to już było całkiem, całkiem.
A tutaj najlepsze. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby na jednym stoisku kupić aż tyle dobroci.
Najbardziej boleje nad tym, że niestety nie pamiętam nazw a niestety nie byłam w stanie w tym tłumie zrobić zdjęcia nazwom.
TOFU Z BAKŁAŻANEM W PIKANTNYM CIEŚCIE:
BURACZANY PLACUSZEK:
WARZYWNY SZASZŁYK W PIKANTNYM CIEŚCIE:
TAK, TAK- DOBRZE WIDZICIE. IGA ZAJADA SZASZŁYKA CYTRYNOWYM PĄCZKIEM ;)
------------------------------------------------------------
Myśleliście kiedyś jak to jest zjeść robaka?
W Pradze i takie pyszności macie na wyciągnięcie ręki. My co prawda w takich dobrociach nie gustujemy, bo wydaje mi się, że jednak tego należy spróbować w miejscach, gdzie faktycznie jest to jedzenie, które robi się na co dzień a nie po to, żeby sobie zrobić zdjęcie: o jaka jestem odważna i w ogóle".
Wyjątkiem okazał się lizak z zatopionym robaczkiem- tym moje dziecko było zachwycone i koniecznie chciało go mieć.
A jak wiadomo- dziecku się nie odmawia.